piątek, 23 października 2015

Ucieczka czy porwanie. Tragedia czy happy end. cz. 3 Szpital

Tony

    Siedziałem przed komputerem wałkując nowe ulepszenia do zbroi, kiedy zobaczyłem nowego maila. Upiłem łyk whisky. Nadawca był ten sam, ale tytuł inny i to właśnie on przykuł moją uwagę. W jednej chwili przypomniałem sobie pierścionek. Wyjątkowy pierścionek dla wyjątkowej Pepper. Miał grawer w kształcie mojego repulsora z Mark 2 i inicjał mojego imienia. Wiedziałem, że on musi go mieć i mówić prawdę. 

Podniosłem się z  krzesła i uświadomiłem sobie, że pora się poradzić Jamesa, mojego wieloletniego przyjaciela. Wykręciłem numer do Rhodes'a. Odebrał po trzecim sygnale.

 -Tu pułkownik James Rhodes...

 -Rhodey mam sprawę- powiedziałem trochę żywiej niż przez ostatnie lata. Wiedziałem, że on to wychwyci i się nie zawiodłem.

-Tony coś się stało? Znowu ulepszyłeś mi zbroję? - powiedział z kpiną. Jego zbroi nie ruszałem od kilku ładnych lat, za to zbroję Rescue czasami zdarzało mi się ulepszyć. Nie wiedziałem, po co to robiłem. Czasami uspokajało mnie to, jednocześnie dobijało jeszcze bardziej. Przy dobrej whisky wolałem to niż obecność Whitney.

 -Rhodey znamy się nie od dziś i wiesz ze jest tylko jedna osoba, która potrafi przywrócić na mojej twarzy uśmiech.-powiedziałem.

 -Wspomnienia ślubu?- odpowiedział a ja zacisnąłem zęby. Po jego głosie wiedziałem, że nie potraktuje mnie poważnie. Wiedziałem też, że jest moim przyjacielem i mi pomoże. On zawsze mnie wspierał.

-Nie dziś. Po za tym wiesz jak to ostatnio się skończyło.-mruknąłem na wspomnienie ostatniego mojego wybryku. James zbierał moje flaki z betonu. Po pijaku umyśliłem sobie skok ze Stark Tower w nienaładowanej zbroi to idealny pomysł na rozładowanie emocji. -Nie dziś-powtórzyłem- Znaczy zawsze go wspominam. Jej uśmiech a po kilku miesiącach ciąża, o której nie zdążył mi powiedzieć. Ale to nie o to chodzi. Dostałem maila od pewnego chłopaka, ze zna Patricie i ze jest w szpitalu.

-Stary, proszę cię. Nie fantazjuj. Ona zaginela 16 lat temu. Ona już nie żyje. Wiesz ile czasu jej szukaliśmy. Zaginęła, ale nie byliśmy w stanie jej znaleźć ani uratować. 

-Rhodey- mruknąłem- Ten chłopak ma jej pierścionek zaręczynowy.

-Skąd wiesz? Przecież każdy mógł go znaleźć. 

-Niby tak, ale on zna grawer. Nikt o nim nie wiedział oprócz mnie i niej. Nawet Ty.- powiedziałem na jednym wdechu. -Nie wiem czy się z nim spotkać. Napisał mi, że jest w szpitalu w Londynie. To kawał drogi..

-To pewnie jakiś żart stary. Nie chce żebyś się rozczarował. Ale jeśli chcesz to leć. Ale proszę Cie, nie rób głupstw, okej?

-Jasne brachu.-powiedziałem z nadzieją. W słuchawce tylko słyszałem jego westchnięcie i wiedziałem, że przewrócił oczami. Wiedziałem, że sytuacja jest co najmniej dziwna, ale ten najważniejszy szczegół.

-Jak coś się będzie działo to dzwoń, jasne? Na razie ja się odmeldowuje. Nie rób głupstw i daj znać jak dojedziesz. -Powiedział na co ja przewróciłem oczami. Martwił się o mnie, ale nie mógł traktować mnie jak dziecko. Zachowywałem się przez ostatnie naście lat jak dzieciak i musiał mnie pilnować, ale to jest inna sytuacja.

-Dzięki, że mnie wysłuchałeś. Cześć James.

 James, James James. Powtarzałem w głowie to imię. Tak miał na imię ten chłopak. Miał imię jak mój przyjaciel. Mój i Pepper. Momentalnie się rozpłakałem. Czułem się bezsilny. W jednej chwili chciałem tam lecieć w drugiej wiedziałem, że to nie prawda i miałem ochotę coś rozwalić. Moje życie może się obrócić o 180 stopni, jeśli ten chłopak mówił prawdę. Niby nie kochałem Whitney, ale byłem z nią tyle lat, była kiedy nie było Pepper. Kochałem Pepper, ale nie miałem pojęcia czy wciąż tak było. 16 lat to szmat czasu. Zmieniłem się, ona pewnie też. 

 -Jarvis przygotuj zbroję Mark 2.
<<tak jest panie Stark.>>

James

Londyn. Szpital.

    
    Obudziły mnie czyjeś szepty. Wciąż trzymałem mamę za rękę. Dopiero po kilku mrugnięciach odzyskałem ostrość widzenia. Zobaczyłem pielęgniarkę.

-Pan powinien odpocząć...

-Nie mogę..- starałem się być spokojny. Spojrzałem na twarz matki. Była bledsza niż przed tym jak zasnąłem. Zacząłem zastanawiać się czy ona mnie zostawi. Momentalnie skrzywiłem się na tę myśl.  Pielęgniarka widząc moją minę podała mi kubeczek wody. Powiedziała, że nie pozwoli nikomu mnie w stąd wygonić, bo widzi ze bardzo zależy mi na matce. Położyłem głowę na materacu, cały czas głaszcząc dloń matki. W myślach prosiłem o cud. Bałem się, że nic się nie zmieni. Moje rozmyślania przerwało otwieranie drzwi. Podskoczyłem na krześle i z przerażeniem spojrzałem na drzwi. Przez głowę przeleciały mi czarne scenariusze, że Gene wrócił i chce dokończyć co zaczął.

 

Tony

    Wszedłem do szpitala, o którym pisał do mnie w liście. Podszedłem do recepcji tłumacząc kim jestem i kogo szukam. Nie było Patricii Potts ale Khan. Zacisnąłem pięści i poszedłem do sali. Dostałem jakiś zielony fartuszek. Po co mi to? Dobra nie ważne. Dziś może ją zobaczę. A jak nie? Czy to jest na prawdę ona? Bałem się, aż ze stresu cały się trzęsłem. Ręce pociły mi się jak nigdy.

Chwyciłem za klamkę i ją nacisnąłem. Zawahałem się i ją puściłem. wziąłem dwa głębokie wdechy. Znowu złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi. Nerwowo wszedłem do środka. Gdy zobaczyłem siedzącą postać koło łóżka chciałem się wycofać. Momentalnie ogarnął mnie lęk, wiedziałem, że to był błąd. Chłopak siedzący przy łóżku mnie zauważył, więc nie było już odwrotu. Widziałem jego przerażenie w oczach. Przez ułamek sekundy pomyślałem: mój syn

-James?-spytałem zachrypniętym głosem na co przytaknął. Przełknąłem głośno ślinę i podszedłem do niego. -Cześć.-przywitałem się na co chłopak wstał. Spojrzałem na niego po czym odwróciłem się w stronę łóżka. Serce momentalnie mi się zatrzymało.-Pepper? - poczułem w dłoni coś zimnego. Pierścionek. Momentalnie spojrzałem na wewnętrzną stronę i znalazłem grawer. Znalazłem ją.

-Panie Stark. Cieszę się, ze Pan przyjechał. - posłał mi lekki uśmiech. Wyglądał jak ja w jego wieku.

-Nie wierzę, że Pepper żyje. -popłakałem się.- Jesteś moim synem. 

 -Na to wygląda. - spojrzałem ma jego twarz.-Proszę pana,czy ja... Czy ja mogę do pana mówić tato?- spytał się. Byłem w takim szoku, że się zawiesiłem. On mnie nie znał, a już o to pyta. Czyżby miał charakter po matce? 

 -Oczywiście..-przytulam go mocno-Synku.- wzruszyłem się jeszcze bardziej. Mój syn także zaczął płakać.-Długo już tu lezy?
-Od kilku dni.. Ale.. Jest w śpiączce.-Powiedział a mnie zrobiło się słabo. Złapałem ją za rękę. Jej włosy pociemniały, skóra zbladła. Pomimo tylu lat nigdy bym jej z nikim nie pomylił.

Czułem jakby to był sen. Miałem ochotę wziąć ją w ramiona i przytulić do siebie. Poczułem ukłucie złości, że przez 16 lat nie było mnie przy niej. Byłem zły, że się poddałem, zły, że pozwoliłem aby tak to się skończyło. Kretyn, skończony kretyn. Tylko tyle mogłem o sobie powiedzieć. Ożeniłem się po raz drugi i mam córkę. Po 16 latach okazało się, że moja pierwsza żona żyje i mam syna. Myślałem, że ją kocham, chociaż jej już nie znałem. Na pewno się zmieniła. Przez cały ten czas tęskniłem za tą rudą, która zniknęła tamtego dnia. Nie wiedziałem też co ona czuje. Mogła przecież ułożyć sobie życie, chociaż wtedy nie miałaby tego pierścionka.

 -Proszę pana, znaczy ta..to. Moja mam kazała mi Cię znaleźć i powiedzieć, ze cię kocha... Ona na prawdę tęskniła..

Widziałem, że jest mu ciężko. Mnie również

-James ja wiem. Mnie też było ciężko.

-Ale nie tak jak jej! Ona przechodziła piekło. Gene ją bił, bała się. Wiesz dlaczego? Bo kochała nas, mnie i Ciebie. Kochała nas i skończyła tutaj. -westchnął- Tobie się pewnie ułożyło życie, nam nie.-rozpłakał się całkiem. Miałem wyrzuty sumienia. Chciałem go przytulić ale mnie odepchnął. - nie mam ci tego za złe, skąd miałeś wiedzieć. Kilka razy zmienialiśmy lokalizację. Wtedy nie rozumiałem, ale teraz już wiem. Ona cierpiała cholernie. 

-Zabiję gnoja.-warknąłem. Zacisnąłem dłonie a James aż się skulił. Gene zniszczył moją waleczną Pepper. Ona nigdy by się nie poddała. Ale chciała chronić nasze dziecko. Wiedziała, że Gene jest do wszystkiego zdolny. Spojrzałem ponownie na syna. Był przestraszony. Wziąłem dwa wdechy.

-Nie bój się, przepraszam. To nie czas na nerwy. Twoja mama jest w śpiączce, teraz to ona jest najważniejsza. Nim zajmę się później.- spojrzałem na łóżko- Dziękuję, że się nie poddałeś i do mnie napisałeś. Nie wierzyłem, że to może być prawda. Ludzie próbowali podszywać się pod Pepper tuż jak zaginęła. 

-Dlaczego on ją porwał? Dlaczego?

-Myślę, że duma. Zakochał się w niej w liceum. Ale ona wybrała mnie. Zaprzyjaźnili się i on myślał, że z tego może coś być. Stał się Mandarynem jednym z najpotężniejszych osób na świecie i po przegranej walce chciał sobie jakoś odkuć. -podrapałem się po karku. 

-Ale czemu jej nie wypuścił jak mu się znudziła? Dlaczego ją zniszczył?-zadawał kolejne pytania.

-Najwyraźniej jest gorszy niż się spodziewałem. -westchnąłem.- Mogłem go zabić, ale twoja matka by mi tego nie wybaczyła. Do końca wierzyła, że on nie jest zły i zapłaciła za to najwięcej.-odpowiedziałem bezradnie. Chciałem coś dodać, ale zadzwoniła moja komórka. Wyszedłem z pokoju Pepper i odebrałem:

 -Tak slucham.

-Gdzie jestes mężu? -Powiedziała swoim cukierwowym głosem.

-Za granicą. -odpowiedziałem krótko. 

-Coś się stało? Czemu nas nie wziąłeś? Może myśmy chciały jechać z tobą? -trajkotała a ja tylko westchnąłem.

-Wyjazd służbowy, nagła sprawa. 

-Kiedy wracasz?

-Nie wiem.-uciąłem krótko i szybko się rozłączyłem. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Nie w tamtej chwili.

-Druga żona?- spytał na co niechętnie przytaknąłem. Nie chciałem go okłamywać, ale wiedziałem, że nie ukryję przed nim prawdy. W jego oczach zobaczyłem ból i gniew. - Możesz już iść. 

-James o co ci chodzi?-spytałem zaskoczony.

-Spodziewałem się, że masz drugą rodzinę, ale skoro nawet nie potrafiłeś jej powiedzieć, że znalazłeś żonę to możesz już iśc. Poradzimy sobie. Nie chcę, żeby mama Cię zobaczyła. Zrani ją to. Mi dałeś nadzieję, jej już nie zranisz - powiedział i wszedł do pomieszczenia. Czułem, że miał rację, ale nie potrafiłem jej powiedzieć. Byłem rozdarty. Whitney była i chociaż nie czułem do niej miłości, to była. Pepper nie była winna, że została porwana. Bałem się, w jednej chwili poczułem, że jednym zdaniem mogę zniszczyć nie tylko swoje życie, ale i Whitney. James oczekiwał ode mnie deklaracji tu i teraz.  Nie dziwiłem mu się absolutnie, więc poszedłem za nim.

-Przepraszam, że tak wyszło...

-Wyjdź  stąd- warknął na mnie

-Proszę cię.. Kocham twoja mamę..

-Ją też, prawda? Swoją drugą żonę. Więc wyjdź. Już prawie ci uwierzyłem. Prawie! Zacząłem mówić do Ciebie tato. Czy to dla Ciebie nic nie znaczy? Za dużo sobie wyobrażałem, wiem. Mama to jedyne kogo mam. 

-To nie jest takie proste- zacząłem, ale już mnie nie słuchał. Chciałbym mu to jakoś wynagrodzić, ale wiem,  że w jeden dzień nic nie zrobię. -Minęło 16 lat. Moja żona Whitney..-chciałem coś jeszcze dodać, ale aparatura zaczęła migać i piszczeć. Nie zwiastowało to niczego dobrego.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nareszcie nowy rozdział :) udało się :D
Miał być One shot składający się z dwóch części, a tu mamy trzecią :)
Mam nadzieję, że, i tak z chęcią to czytacie :P

niedziela, 11 października 2015

Ucieczka czy porwanie. Tragedia czy happy end. cz. 2 Trójkąt i literka T

Tony

    To już ponad 16 lat. Ożeniłem się po raz drugi.  Po kilku latach od zaginięcia Patricii przyplatała się Whitney. Moje małżeństwo nigdy nie było szczęśliwe. Ślub wzięty z rozsądku ze względu na ciążę, wpadkę. Cały ten czas tęskniłem za moją rudą. Za każdym razem wyobrażałem sobie ją na miejscu Whitney. Wiele razy w kłótni wyrzucałem Whitney, że nie jest rudą, na co ta nawet nie reagowała. Nawet nie miałem wyrzutów sumienia. Po każdej szklance alkoholu pogrążałem się w rozpaczy, co blondynka kwitowała wyjściem na zakupy razem z naszą córką Aną. Wiem, że ją krzywdziłem swoim zachowaniem, ale jej nie kochałem. Dbałem by miała wszystko co potrzebne, ale nic poza tym. Nie czułem do niej nic poza niechęcią. Bolał mnie fakt, że moje pierworodne dziecko prawdopodobnie się nieurodziło. Pepper nie powiedziała mi o ciąży, bo prawdopodobnie sama się dowiedziała w dniu tego cholernego zaginiecia, było zbyt wcześnie albo ukryła ją, żeby uciec. We wraku jej taksówki znalazłem obrączkę i list:

Nie szukaj mnie, już cię nie kocham. Nigdy mnie nie znajdziesz. 

Na samo wspomnienie tych słów rzuciłem pustą szklanką po alkoholu. Rostrzaskała się w drobny mak a ja nie poczułem ulgi. Nie wierzyłem w to, że mogła mnie zostawić. Szukałem jej wszędzie, spędziłem nad tym 3 lata, szukając jej dzień i noc. O mało się nie wykończyłem. Tata, Roberta i James wyciągnęli mnie z największego gówna.

- Kochanie - usłyszałem głos mojej żony.

-tak Whitney?

-Jadę z Aną na zakupy dałbyś...

-Masz ma koncie.
-Dziękuje -pocałowała mnie w policzek.-Znowu pijesz? Miałeś o niej zapomnieć. Ta szmata cie zostawiła... Teraz masz mnie.

-Miałaś iść na zakupy.-westchnąłem. -Jeszcze raz obrazisz Pepper, a nie ręczę za siebie.-powiedziałem dobitnie i spokojnie chociaż w środku aż się gotowałem.

-Przejrzyj w końcu na oczy. Jej tu nie ma, masz mnie i swoją córkę!-krzyknęła i złapała Anę za rękę.

-Chcę badań- powiedziałem, chociaż sam nie wiedziałem czemu. Frustrowało mnie to dziecko i sama Whitney. Spojrzałem na nie wymownie. Miałem gdzieś to czy to jest odpowiednie. Alkohol odpowiednio wyłączał komórki mojego mózgu.

-Co?

-To co słyszałaś. Badań.-podkreśliłem

-Po tych wszystkich latach? Po tym wszystkim co dla Ciebie zrobiłam?-spytała na co wstałem.

-Co zrobiłaś?! Chciałaś zająć jej miejsce! Wrobiłaś mnie w dziecko! -krzyczałem mocno zdenerwowany. Widziałem przerażenie na twarzach dziewczyn. Wiedziałem, że Pepper nie chciałaby abym taki był. -idź już lepiej na te zakupy dobrze?- westchnąłem i poszedłem do kuchni nawet na nie nie patrząc. Usłyszałem jedynie trzask drzwi, co znaczyło że wyszły i dały mi spokój. A ja? Zostałem sam, rozwalony na własne życzenie.

 

James

    Minęło kilka godzin. Zostawiłem moja matkę sama. Sama z tym tyranem, którego przez 16 lat nazywam ojcem. Uciekłem do małej kafejki na obrzeżach miasta. Przez cały czas zastanawiałem się czy moja matka mówiła prawdę. Obracałem w palcach pierścionek, który dostałem od matki. Początkowo nie wiedziałem co z nim zrobić, ale gdy się przyjrzałem ujrzałem charakterystyczny trójkąt i literkę T.  Trójkąt skojarzył mi się z Iron Manem. Trochę to nie możliwe. My mieszkamy w Anglii a On w USA. Sam fakt, że moim ojcem mógłby być superbohater nie mieścił mi się w głowie.Pokręciłem głową zrezygnowany. Przecież superbohater nie pozwoliłby jej uciec, tak po prostu zniknąć. Przecież potrafił uratować wszystkich, a jej nie? Nie mieściło mi się to w głowie.  

Po kilku minutach siedzenia bezczynnie, przypomniałem sobie, że mama wspominała coś o Mandarynie. Zacząłem szukać o nim informacji i dokopałem się do artykułów o pierścieniach i jego wygranych walkach z Iron Manem. Trochę mnie to dziwiło, w końcu taki potężny a przeprowadził się do szemranej dzielnicy Londynu. Wygląda to jakby jednak pomimo siły czegoś się bał. 

Poczytałem jeszcze kilka do kilkanaście artykułów o Mandarynie i Iron Manie. Chciałem dowiedzieć się czego o swoim ojcu i ojczymie. Czułem się źle, tak jakby w ciągu jednego dnia ktoś odebrał mi całe życie.


     Wróciłem po mamę i stanąłem pod drzwiami mojego byłego domu. Z jednej strony byłem zły, a z drugiej przerażony. Wiedziałem, że potęga ojczyma jest ogromna, ale wiedziałem, że mama ma tylko mnie. Wziąłem dwa głębokie wdechy i wszedłem do środka. Mama leżała w kałuży krwi. Miałem wrażenie, że świat się zatrzymał. Wrócił do mnie widok jak byłem małym dzieciakiem a Gene ją skatował. 

Po dłuższej chwili otrząsnąłem się ze wspomnień i podszedłem do rannej. Wiedziałem, że ten gnojek może się gdzieś tu na mnie czaić. Wiedziałem też, że nie mam za wiele czasu. Puls był ledwo wyczuwalny. Wiedziałem, że umiera i znalazła się w tej sytuacji przeze mnie. Uniosłem się honorem. Zamiast przemyśleć wszystko i obmyśleć plan zrujnowałem jej. Ona chciała mnie od tego uwolnić, myślała, że jestem dojrzały a ja spieprzyłem sprawę i ona na tym ucierpiała. 

Wytarłem kapiące łzy i wziąłem ją na ręce. Była lekka jak piórko. Jej twarz była trupioblada, a ja wiedziałem, że mam niewiele czasu. Dziś w końcu zrozumiałem jej słowa: kiedyś zrozumiesz, że prawda jest gdzieś obok i mam nadzieję, że mi wybaczysz.  

Wybiegłem z domu wołając o pomoc. Ktoś zadzwonił po taksówkę i pojechaliśmy do szpitala. Taksówkarz zaparkował tuż pod drzwiami. Wysiadłem z pojazdu i zacząłem krzyczeć po kogoś.

-Kolejka jest! - ktoś krzyknął z tłumu. Nie miałem nawet czasu popatrzeć kto to był. Liczyły się sekundy 

-Ona umiera! Moja matka ona umiera!-Wydarłem się rozpaczliwie na lekarza. Spojrzał się na mnie tępo z miną mówiąca, że jest kolejka. Stałem tam aż nie przyszedł inny lekarz w okularach

-Zabierzcie ja na blok! Operujemy!-powiedział okularnik, ale nie wiele rozumiałem z tych slów. Chciałem pojść za nimi, ale zamknęli mi drzwi nad którymi widniał napis: Blok operacyjny.

-Muszę przy niej być-krzyczałem rozpaczliwie, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Czułem się przytłoczony. Czułem, że muszę przy niej być. Ona zawsze mnie chroniła. 

Siedziałem przed sala dobre kilka godzin. Ludzie proponowali mi kawę, cokolwiek, ale ja nie chcialem odchodzić. Wiedziałem, że niczego nawet nie przełknę. Nagle wyszedł lekarz. Był cały we krwi. Martwiłem się. Po monie lekarza widziałem ze to nic dobrego. Ona umarła? Nie możliwe! Ma dopiero 36 lat. Ma cale życie przed sobą.

-Jesteś jej synem tak? Twoja mama ma bardzo rozlegle rany. Połamane kości. Miała nawet kilka ran kłutych w brzucha. Musieliśmy ja operować. Jej stan jest ciężki, wręcz krytyczny. Będzie teraz na OIOM-mie. Wybudziła się przez chwile i powiedziała "bez względu na wszystko znajdź go, a mną się nie przejmuj. Miłość do was to wszystko co miałam". Jej stan momentalnie się pogorszył i wpadła w śpiączkę. Nie powinienem się wtrącać, ale mydle, ze ta osoba jest jej bliska i byłoby lepiej gdyby teraz przy niej była. Rzadko zdarza nam się tak waleczny pacjent. W teorii nie powinna się wybudzić. Mówiła tak, jakby lunatykowała.-powiedział, a ja postanowiłem spełnić jej wolę. - A i powiadomię policję, to mi wygląda zdecydowanie na próbę morderstwa.

-Dziękuje, panie doktorze..aa mam jeszcze jedno pytanie. Mógłbym skorzystać z komputera?

-A pomoże ci to w czymś?

-W poszukiwaniu pewnej osoby. A nie chce zostawić mamy...

-dobrze chłopcze. Chodź. - Zaprowadził mnie do sali, w której znalazłem sprzęt potrzebny mi do znalezienia ojca

 Tony

Tydzień później. 


    Przeglądałem maile. Niby nic. Ale.. Spojrzałem na nazwisko Khan. Już chciałem go skasować, ale moją uwagę przykuło imię. Nie było chińskie. Może to pułapka? 

Zrezygnowany otworzyłem wiadomość. Wiedziałem, że moje życie nie ma sensu, a w firmie pracuję ze względu na ojca. 

Temat: Pilne James Khan

Dzień dobry, 

Piszę do Pana z prośby mojej matki Patricii. Bardzo jej zależało, żebym Pana poznał. Chciałbym się z Panem spotkać, niestety mieszkam w Londynie. Mam 16 lat..... 

 
Początkowo pomyślałem, że to kolejny fan, ale gdy po raz kolejny to przeczytałem to stwierdziełem, że mam coś z głową. Za dużo faktów się zgadzało a ja naiwnie wierzyłem, że może to mieć jakiś związek z moją Pepper. Za trzecim razem zacząłem wierzyć, że  to MÓJ syn MOJEJ żony, ktorej nie widziałem od 16 lat.
Wyszedłem na dwór sie przewietrzyć. Chodząc po ulicach Nowego Jorku czułem, że tak bardzo mi jej brakuje. Zrozumiałem, że pomimo tylu lat nigdy nie kochałem Whitney. Byłem z nią ze względu na córkę. Wiedziałem, że nie mogę ich skrzywdzić, chociaż wiedziałem, że robiłem to przez ten cały czas. Zastanawiałem się, czy nie powinienem zapomnieć i ruszyć do przodu. Przecież jeszcze tyle mogę naprawić.



James
Szpital Londyn.
Siedzialem przed komputerem. Nie odpisywał przez kilka godzin. Wiedzialem, że nie mam zbyt wiele czasu. Bałem się co z moją mamą. Cały czas leżala w śpiączce. Z nudów zacząłem kreślić projekt. Nie wiedziałem dlaczego zacząłem rysować coś na wzór Iron Man,a tylko po swojemu.

-Przeciez to nie ma sensu-powiedziałem do siebie i zrobiłem z projektu kulkę. Wrzucilem ją do kosza i wyszedłem z pomieszczenia.Nawet jakby to bylo do użytku to i tak tego nie zrobie, nie mam z czego. Po za tym projektowanie nowej zbroi, to kopiowanie mojego ojca. 

Wszedłem na OIOM uprzednio zakładając jakiś fartuch. Podszedłem do łóżka mojej mamy, Wyglądala coraz gorzej. Była podpięta do jakiejś aparatury. Bałem się o nią. Zastanawiałem się co jak ona umrze? Bałem się co ja bez niej zrobię. Złapałem ją za rękę i spojrzałem na jej biedną twarza.

Po dłuższej chwili rozmyślań zorientowałem się jakim jestem egoistą. Myślę o niej bo boję się być sam, boję się Gene'a. Chociaż w rzeczywistości wiedziałem, że ją kocham i nie pozwolę jej odejść. Zrozumiałem, że za dużo wycierpiała i zrobię wszystko, żeby wróciła do swojego dawnego życia.

Dlaczego nie powiedziala mi wczesniej? Czyzby az tak sie bala? A ucieczka? Zastanawiałem się. Czułem się przytłoczony całą sytuacją. Nawet nie wiedziałem, kiedy łzy zaczęły kapać. Zorientowałem się, gdy nagle na salę wszedł lekarz i kazał mi wyjść. Zrobiłem to niechętnie, ale wiedziałem, że to dla dobra mamy. 

Poszedłem ponownie do tego małego pomieszczenia z komputerem. Starłem łzy z policzków i postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby mój ojciec się tu zjawił. Nagle przypomniałem sobie o prezencie od mamy i wyciągnąłem z kieszeni pierścionek. Przetarłem oczy i wiedziałem, że to musi go tu ściągnąć.

Usiadlem do komputera, ale zawachałem się. Co jak rozwale mu zycie? Co jak sie przejade i nie bedzie w ogole chcial mnie znać. Ale musi wiedzieć. Musi wiedziec, ze ona żyje- mówiłem sobie w głowie, żeby dodać sobie otuchy. Postanowiłem spróbować raz jeszcze:

Temat: Grawer z literką T

Dzień dobry,

Nie wiem czy w ogole Pan przeczytał poprzednią wiadomość, ale chcialbym zeby chociaz pan to przeczytał i mi odpowiedział. Jezeli pan wciaz kocha Patricie, prosze nie lekceważyć tego maila. Ja na prawde proszę. Na potwierdzenie, że mówię prawdę  tylko ona mogłaby pokazać pierścionek z grawerem, który mam ja ja teraz. Przekazała mi go zanim tu trafiła. Jesteśmy teraz St Thomas' Hospital....

 

Podpisałem się i wysłałem z nadzieją, że jednak się uda. Obróciłem w palcach pierścionek. Po mimo tylu lat grawer był nadal widoczny, ale tylko wtedy gdy się przyjrzy. Osoba postronna nie mogła o nim wiedzieć, był idealnie w  środku.

 Z duszą na ramieniu poszedłem do rodzicielki. Po drodze pielęgniarka poinformowała mnie, że mamę przenieśli do pojedynczego pokoju. Wiedziałem, że pozostało mi czekać na odpowiedź.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzisiejsza notka jest trochę, krótsza, ale mam nadzieję, że również się podoba :)

poniedziałek, 21 września 2015

Ucieczka czy porwanie. Tragedia czy happy end. cz1. Wypadek

 Pepper

    Wypadek.. Jedyne co czułam to ból.. Moje dziecko! Nie zdążyłam pochwalić się Tony'emu, że będzie tatą. Chciałam dotknąć brzuch, ale nie mogłam. Ból był nie do zniesienia. Gorszy do zniesienia był fakt,  że mogłam stracić moje dziecko.
Zaczęłam łkać, co również sprawiało mi niewyobrażalny ból. Ten ból sprawił, że straciłam przytomność.

     Obudziłam się w białym pomieszczeniu. Nikogo nie było, prócz Gene'a...

-Co z dzieckiem?! Gdzie jest Tony?! Co ty tu robisz?- wychrypiałam przerażona.

-Pepper, spokojnie, udało się uratować NASZE dziecko.-powiedział z naciskiem na nasze. Pokręciłam przecząco głową nie wierząc w to co słyszę. To nie było jego dziecko.

-Jak to nasze? Gene, co ty gadasz?-wychrypiałam przez zaciśnięte gardło. 

-Od dziś wychowujemy je razem, spróbuj coś wypaplać lekarzom, a stracisz dziecko i męża.- Skierował się w stronę drzwi po czym się odwrócił. -A i od dziś jesteś Khan.-powiedział i wyszedł. Mogłabym przysiąc, że na jego twarzy widziałam uśmiech satysfakcji. 

-Ale...-rozpłakałam się. Gdzie jest Tony. Gdzie ja jestem? Co się stało?- Pytałam siebie w myślach. Długo się nie zastanawiałam, bo zasnęła.


  6 lat później

     W domu panowała kompletna cisza. Czasami James odezwał się do jakieś zabawki. Gene'a nie było. Miałam chwilę spokoju chociaż niedługo. Gene co jakiś czas wracał sprawdzać czy aby na pewno nie uciekłam. Pod postacią Mandaryna wpadał do domu z zaskoczenia. Nigdy nie mogłam być pewna, że akurat nie wejdzie. Każdy szelest powodował we mnie lęk i spięcie. Bałam się o moje dziecko. Głęboko liczyłam, że Tony jest bezpieczny i Gene nie użyje na nim swoich wszystkich pierścieni.

-Mamusiu..-usłyszałam nagle i aż się wzdrygnęłam.

-Tak James?- spytałam i uklęknęłam do synka.

-Mogę pójść na dwór? Tata nie chce mi pozwolić..-powiedział a mnie zebrały się łzy w oczach. Gene karał go bo za bardzo przypominał Tony'ego. To on powinien go wychowywać. To on powinien być jego tatą. Miałam ochotę krzyczeć, że to nie jest jego ojciec, że zostałam porwana, ale wiedziałam, że nie zrozumie. James był jeszcze za mały. Zaczęłam płakać z bezsilności. Mój synek nie wiedział co się dzieje.
 
-Skarbie, ja.. Ja muszę ci coś powiedzieć, ale nie tutaj dobrze? Za chwile skończę obierać ziemniaki na obiad i pójdziemy na spacerek dobrze?-powiedziałam z nadzieją, że będę mieć chwilę sam na sam z synem.

-Dobrze mamusiu.. A czy tatuś może isć z nami?-spytał i spojrzał na mnie z nadzieją. Wbił we mnie swoje błękitne spojrzenie. Momentalnie wybuchnęłam płaczem.

-Mamusiu czemu places?-zaseplenił, co jeszcze mu się czasem zdarzało.

-Bo ja... Nie ważne synku.. Idź się przygotuj.. Albo chodź już teraz na spacerek.

-Dobze mamusiu, ale nie placz  dobze?

-Dobrze synku. -przytuliłam go.

Wyszliśmy razem na spacer. Trzymałam go za rękę. Wiem, ze ma dopiero niespełna 6 lat i może nie zrozumieć co do niego mówię, ale chce żeby wiedział. Już teraz przejawia cechy Tony'ego, wiec myślę, ze coś z tego zrozumie. Jest bystry a z czasem dostrzeże fakt, że nie jest ani do mnie, ani do Gene'a podobny.

-Mogę na plac zabaw?-spytał i spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi tęczówkami. Utonęłam w nich nie raz a teraz gdy na nie patrze, zamiast radości dają mi smutek, chociaż życie James'a jest dla mnie jak cud. Dzięki niemu jeszcze się nie poddałam.

-Mamusiu, ja nie pójdę, ale nie plac.. Plose..-uśmiechnął się do mnie jak jego ojciec. Robi to w ten sam sposób gdy zawsze coś mnie dręczyło albo było mi smutno.

-Synku, nic się nie dzieje, po prostu...-zacięłam się, gdy usłyszałam jego głos.

-Wyszliście beze mnie?-poczułam jego ręce obejmujące mnie od tyłu. Wzdrygnęłam się, to przez te odraze i niechec do niego i do siebie.-Nie uciekniecie mi- wyszeptał mi do ucha. Po czym dodał-Wiem co kombinujesz Pepper. Nawet nie próbuj.

Przez 4 lata udawałam jego małżonkę, tylko dlatego ze bałam się o James'a, którego kocham nad życie. Wiedziałam, ze kiedyś pozna swojego ojca, a te cenę ja przepłacę życiem. Dla mnie moje życie się skończyło się tego feralnego dnia. Dnia wypadku spowodowanego przez Mandaryna. Porwał mnie w taki sam sposób jak tatę Tony'ego tylko że w moim przypadku ja jechałam taksówką. Nie chciałam myśleć co stało się z taksówkarzem.


10 lat później.

    Nadszedł dzień 16 urodziny mojego syna, tylko mojego syna. Uświadomiłam sobie jak bardzo przypomina swojego ojca w wyglądzie i charakterze. Nadszedł dzień kiedy zrozumiałam, że jest gotowy na poznanie swojego prawdziwego ojca. Wiedziałam, że jest już na tyle silny by sobie poradzić. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Psychicznie Gene zabił mnie 16 lat.

    Wiele razy próbowałam powiedzieć Jamesowi kim tak na prawdę jest. Dopytywał mnie dlaczego nie jest podobny do Gene'a, po kim ma zdolności, gdzie są jego przodkowie. Za każdym razem znajdywałam jakąś bajeczkę, ale po tylu latach zaczęłam się gubić.

 -James.. Wszystkiego najlepszego.!-wręczyłam mu delikatne pudełeczko. Oddałam mu jedyną rzecz, która przetrwała po Tony'm. Był to mój pierścionek zaręczynowy z którym się nie rozstawałam. Po wewnętrznej stronie wygrawerowany charakterystyczny trójkąt jak w zbroi Mark 2 z literką T w środku. Wiedziałam, że nie jest to prezent dla 16 latka, ale wiedziałam, że on pomoże mu znaleźć Tony'ego.

-Mamo.. Mam 16 lat..

-Wiem synku, ale kocham cie...-uścisnęłam go.

-Mamo, dlaczego taty nie ma?
-Ja.. Ja..-zaczęłam totalnie sie rozklejając. Znowu spojrzalam w błękit jego oczu i przypomniała mi się chwila poznania Tony'ego. W szkole na dachu.
-Mamo nie płacz..-powiedział-Tata znowu cię.. Zdradził?-spytał. 

James myślał, że płakałam po każdej zdradzie Gene'a. Płakałam z bezsilności i swojego tragicznego położenia. Gene mnie zdradzał. Robił to od kilku dobrych lat, odkąd mu się znudziłam. Jestem tu tylko dlatego ze boi się bym wróciła z powrotem. Boi się ze go zamkną. Choć i tak mogły uciec.

-Synku, to nie tak.. Ja twojego ojca, znaczy Gene'a nie kocham i nie kochałam...-rozkleiłam się i zaczęłam wyć z rozpaczy. Widziałam, że mój syn powoli analizuje każde moje słowo.-Chciałam ci powiedzieć wcześniej, ale.. -wzięłam głęboki wdech- Ty nie jesteś jego synem... Twoim ojcem jest moj mąż... Znaczy Tony Stark...Iron Man... 

-Mamo zdradziłaś tatę? Jak mogłaś...-już chciał mnie uderzyć. Wymierzyć policzek, ale się powstrzymał. To byl pierwszy jego taki wybryk. A to wszystko przez Gene'a. James widział jak mnie bil za niedoprasiwanie jego koszuli.

-To nie tak... On mnie porwał jak byłam z tobą w ciąży.. Prawie cię straciłam.. Ja..

-Kłamiesz mamo, kłamiesz- jego ręka znowu się podnosiła.

-Nie kłamię.. Myślisz ze po kim masz błękitne tęczówki i inteligencje?.. Na pewno nie po mnie..
Gene mnie porwał a wcześniej doprowadził do wypadku.-odrzekłam po czym dodałam szeptem-W pudełku jest moja jedyna pamiątka po twoim ojcu. Ona pomoże Ci go odnaleźć.

-Dlaczego nie odeszłaś? Czemu mówisz mi to dpiero teraz? Czemu dawałaś sie tak traktowac?-spytał zszokowany. 

-Nie chcialam Cię stracić i Tony'ego też.. Was obu.. Groził, że jak ktoś się o tym dowie, nawet Ty to mnie zabije, Tony'ego i Ciebie. On jest Mandarynem, jest potężny. Wiem, że Tony dałby sobie z nim radę, ale Gene jest przebiegły i gra nieczysto-wyjaśniłam.- Wiem, że teraz dużo ryzykuję, ale ja już nie mam siły. Ucieknij proszę i znajdź Starka. Mieszka pewnie w Nowym Jorku. Jeśli ci nie uwierzy pokaż mu to co Ci dałam. Powiedz mu, że bardzo go kocham...

-Mamo, przepraszam.. Nie chciałem -zaczął płakać.

-Proszę ucieknij zajmę się Gene'm, ale obiecaj, że poszukasz Starka. Jeśli Ci nie uwirzy znajdź mojego ojca Virgila Pottsa.


-Ale mamo.. Nie pozwolę...

- Synku masz jeszcze tyle życia przed sobą...

Nagle usłyszeliśmy klucze w zamku.

-Gene idzie.. Udawaj ze nic ci nie mówiłam, proszę... Ciesz się dniem..-posłałam mu pokrzepiający uśmiech pełen bólu...

-Jestem!-usłyszałam z korytarza i przez chwilę nie wiedziałam co mam zrobić.

-Dzień dobry Gene...-ukłoniłam się jak pokorna służka, Nie chciałam, aby jakikolwiek mój błąd zniszczył mój najpiękniejszy dzień

-Jest obiad?

-Nie, nie ma , przepraszam... Ja.. Świętowałam urodziny syna..-mówię z pokorą. Cały czas jestem na siebie zła. Ale nie pozwolę skrzywdzić mojego synka. 

-Wiesz, że spotka Cię kara! Marsz do kuchni! Nie będę otrzymywać darmozjadów! A ty do pokoju uczyć się!

-Nie!-sprzeciwił się James. Spojrzałam na niego przerażona. Nie do końca wiedział co robi. 

-Coś ty powiedział?!- wydarł się na niego Gene. 

-Powiedziałem nie.. I moja mama tez nie będzie ci gotować. Poproś swoje dziwki a nam daj spokój. Mam już dosyć  tego jak traktujesz mamę! -James nie panował nad swoją złością. Był porywczy jak Tony.

-Chyba się przesłyszałem.. Wracaj do pokoju. Nie denerwuj mnie smarkaczu!-Gene gotował się ze złości to był pierwszy raz jak James się postawił, mimo że zawsze był po mojej stronie nigdy nie nakręcał Gene'a do dalszej awantury. 

-Kochanie proszę.. Proszę- powiedziałam cicho. Nie miałam siły, byłam wykończona tym ciągłym udawaniem. Czułam, że informacje, które powiedziałam James'owi były za trudne. Jego wiek nie pomagał w zrozumieniu sytuacji. Myślałam, że jest już na tyle dorosły, że sobie z tym poradzi.  

 -Mamo... 

- Synku proszę...

-Dobrze mamo..-dał za wygraną, ale wiedziałam za to, że Gene teraz nie odpuści.

- Powiedziałaś mu coś! Nakłamałaś jak bezczelna dziwka! Nie ma tu miejsca dla takich jak ty! 

-Nic.. Gene.. Proszę-  oberwałam kilka razy z pięści w brzuch. Momentalnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Złapałam się za brzuch i się skuliłam. Zaczęłam kasłać krwią. Metaliczny posmak w ustach nie był niczym nowym, ale pierwszy raz w takiej ilości.
-Teraz czas na twojego synalka!-darł się, a ja czułam, że zawiodłam.
-Gene nie!-Krzyknęłam ostatnimi siłami.-Masz mnie! Nie krzywdź mojego syna.-powiedziałam zagradzając mu drogę do Jamesa.-

 -Jesteś taka słaba.. Co na w tobie widziałem.-splunął prosto w moją stronę. Poniżał mnie na każdym kroku.-Odsuń się albo zginiesz..-już miałam oberwać po raz kolejny na co odruchowo się skuliłam, ale coś go powstrzymało.

-Zostaw ją.. Jak mogłeś! A ja myślałem,  że jesteś moim ojcem. Mam dzis urodziny gnido a ty jedyne co potrafisz to znęcać nad moją matką!


-Jak ty sie do ojca zwracasz? Niewychowany i bezczelny gówniarz. 

-Do ojca? Do ojca, który katuje moja matkę? Czemu nie pozwolisz jej odejść.. Boisz się? No właśnie boisz...czego? Powiesz mi?-sprowokował go po czym dodał -wychodzimy z mamą.-podał mi rękę. Podniosłam się, ale stałam bardzo chwiejnie.

-po moim trupie!-założył na palec jeden z pierścieni. Chciał zaatakować ale nie mógł. Coś nas broniło.

Czyżby... 

-James...

-Mamo co się dzieje?

-Nie wiem to pewnie.. -chciałam coś powiedzieć, ale poczułam jak mnie ciągnie mnie za sobą. Chciał uciec ze mną, ale go spowalniałam. Puściłam jego rękę i kazałam mu biec. Z trudem mnie opuścił, ale obiecał, że po mnie wróci. Z tą myślą poddałam się karze i zostałam sama z katem

 

~~~~~~~~~~~~~
Witam.  To wlasnie jest 1 część nowego One shota.
Zapraszam do czytania i oczywiście komentowania.

niedziela, 20 września 2015

Powitanie

Witam wszystkich na tym blogu. Mam nadzieje ze historie ktore bede tu publikowac was zaciekawia. Beda krotkie.

Nie pisze wiecej zapraszam do czytania :)