niedziela, 10 grudnia 2023

Ucieczka czy porwanie. Tragedia czy happy end. cz. 6. Walka

Tony

   Rozmowa z Pepper nieco mnie przytłoczyła, ale pojawienie się mojego największego wroga wzbudziła we mnie dużą złość. Wiedziałem, że nie mogę tego po sobie pokazać.   

-Witaj Gene-przywitałem się. Zmieszał się i odpowiedział tylko skinieniem głowy.  Poprawił okulary. Zauważyłem na jego dłoni tylko jeden z pierścieni. 

-Skarbie, kto Ci to zrobił? Co się stało?

-Skarbie?! -  warknąłem. James złapał mnie za ramię. Spojrzałem na niego i zobaczyłem niemą prośbę.

 -Gene, ja nie wiem.-powiedziała cicho. Spięła się, co tylko ja zauważyłem. Zrozumiałem, że jej pamięć może nie działała tak jak trzeba, ale jej podświadomość z tym walczyła.-Czegoś się boję, nie wiem co się dzieje. 

-Już spokojnie- powiedział i chciał do niej podejść, ale zagrodziłem mu odruchowo drogę. Nie mogłem na to patrzeć. Wiedziałem, że to co się teraz dzieje to obłuda.- Co u Whitney? Słyszałem, że jesteście małżeństwem.- zapytał kpiąc sobie ze mnie. Wiedział gdzie uderzyć, żebym się zablokował. Wiedział doskonale jak uderzyć w Pepper.

-Dobrze.-odrzekłem ze spokojem, chociaż w duszy się gotowałem. - A co u Ciebie? Dalej zazdrościsz mi  życia i będziesz próbował mi je ponownie zniszczyć? -zacisnąłem usta, żeby nie powiedzieć czegoś za dużo. Doskonale wiedziałem, że chce to wykorzystać przeciwko mnie. Kątem oka widziałem grymas na twarzy Pepper.- Nie chciałem, żebyś się dowiedziała w taki sposób.- spojrzałem na Pepper. Miałem ochotę uderzyć tego gamonia, ale nie mogłem zrobić to w szpitalu. Nie przy niej. 

-Jesteś z Whitney? -spytała, a ja przełknąłem głośno ślinę i przytaknąłem.-więc co tu robisz? - zadała kolejne pytanie a ja nawet nie mogłem jej powiedzieć, że tęskniłem.-W ogóle gdzie ja jestem? Wiem, że to szpital, ale którym?

 

Pepper

   Leżałam w sali, gdy nagle wszyscy zaczęli się schodzić. Nie wiedziałam czemu tu jestem, gdzie dokładnie jestem i dlaczego jest tu Tony. Czemu nie pamiętam go sprzed tego wydarzenia, przez który się tu znalazłam. Czułam ogromny ból głowy. Próbowałam sobie przypomnieć, ale od tego jedynie się frustrowałam. Przyszedł też Gene, na którego widok myślałam, że się ucieszę, ale tak się nie stało. Jedyne co to się spięłam, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Nie czułam się przy nim bezpiecznie. Tony i Gene wymienili kilka ostrych zdań, z czego zrozumiałam tylko, że Tony wziął ślub z blondyną. Gdy to usłyszałam poczułam ogromne uczucie zazdrości. Pomimo iż byłam z Gene'm to Tony był miłością mojego życia. Czułam to całą sobą.

 -Jesteś z Whitney? -spytałam, na co Tony przytaknął. Znowu poczułam to cholerne uczucie zazdrości. Wrócił do niej, pomimo maski i tego wszystkiego co złego na niego sprowadziła- więc co tu robisz? W ogóle gdzie ja jestem? Wiem, że to szpital, ale którym? - zadałam kilka pytań na które nikt nie chciał mi odpowiedzieć. 

Tony i Gene patrzyli na siebie z nienawiścią i jakby mogli to skoczyliby sobie do gardeł. Jedynie James siedział przy łóżku i patrzył na mnie. 

-Cieszę się, że jesteś tu z nami. - powiedział cicho i delikatnie mnie przytulił. -Kocham cię mamo. 

-Ja ciebie też skarbie.- odrzekłam. 

Przyjrzałam się całemu pokoikowi. Był niewielki z dość sporym oknem. Naprzeciw mnie znajdował się mały telewizor na szafce. Po prawej stronie od niego były drzwi. Nagle poczułam, że muszę do toalety, ale nie mogłam się ruszyć. 

-James zawołasz pielęgniarkę? - spytałam syna na co przytaknął i wyszedł.Po chwili przyszedł z pielęgniarką i lekarzem.

-Patricia Stark? -spytał lekarz a ja się zdziwiłam, chociaż powiedzieć, że byłam zdziwiona to mało. Byłam w takim szoku, że nawet nie odpowiedziałam. 

-Tak.-powiedział szybko Tony

-Nie.- w tym samym czasie powiedział Gene. Wiedziałam, że to Gene ma rację, ale na słowo Tony'ego poczułam jakieś dziwne ciepło. Chciałam, żeby to była prawda. 

-Czyli jak?- spytał lekarz na co wyrwał się Tony.

-Stark. Patricia Stark od 17 lat. 

-O co chodzi? -zdążyłam wydusić. 

-Pepper nie słuchaj go, on kłamie. - powiedział Gene z lekko przerażoną miną. Próbował to ukryć, ale moja natura agentki nie dała się oszukać. Coś było nie tak, ale wiedziałam, że tak się tego nie dowiem. 

-Jestem Khan.-  James ścisnął moją rękę, Stark się spiął, a Gene uśmiechnął. Znowu rozbolała mnie głowa. Poprosiłam lekarza, aby ich wszystkich wyprosił. Musiałam pomyśleć a z całą trójką nie dam rady. 

Chłopaki niechętnie wyszli z sali marudząc pod nosem. Podziękowałam lekarzowi. Pielęgniarka zabrała mnie do łazienki, co było wyzwaniem. Bolało mnie wszystko, dosłownie wszystko. Jakby przejechał mnie tir. 

-Mogłabym o coś spytać? -powiedziałam do pielęgniarki a ta przytaknęła.-W którym szpitalu jestem?

-St Thomas' Hospital w Londynie. - zmarszczyłam brwi. Przecież ja nigdy nie byłam w Londynie.- Pani syn bardzo się o panią martwił. Jest taki podobny do Pana Starka. -westchnęła na co zrobiłam zdziwioną minę. 

-Dobry żart.- zaśmiałam się, czego od razu pożałowałam - On nie jest jego ojcem. -powiedziałam już normalnie. Coś mi nie pasowało. Mój mózg płatał mi figle i to tak porządnie. Ojcem James'a jest Gene. Mówiłam do siebie w myślach, ale jakoś przestałam w to wierzyć. Faktycznie James jest podobny do Tony'ego, ale na pewno da się to jakoś logicznie wytłumaczyć. 

Moje rozmyślania przerwała prośba pielęgniarki, abym się zebrała, bo musimy już wracać. Tym sposobem na chwilę przerwałam rozmyślania, ale jak wróciłam do łóżka to widziałam jak coś majstruje przy maszynach, a ja odpłynęłam.

Tony

     Wyszliśmy z sali Pepper a we mnie się gotowało.

-Ty sukinsynie!-rzuciłem się z pięściami na Gene'a. Dostał z pięści w prawy policzek- odebrałeś mi życie! 

- Nie tu!-krzyknął James i próbował mnie odciągnąć. Nie chciałem mu zrobić krzywdy więc odpuściłem. 

-Ułożyłeś sobie życie, o co ci chodzi. - powiedział zawadiacko. Złapał się za policzek. -Jesteś nienormalny Stark. 

- Porwałeś moją kobietę i dziecko! -wrzasnąłem.

- Uratowałem ją od Ciebie. Jakbyś chciał to byś ją znalazł.-zaśmiał się.- oj Stark.Nie musiała przynajmniej patrzeć na twój romans z Whitney. Ona kochała mnie, ale ty musiałeś się wtrącić! Ja jej tylko pomogłem wybrać poprawnie. -wzruszył ramionami i przemienił się w Mandaryna. Spojrzałem na James'a, był przerażony. Gene założył resztę pierścieni a ja w tym czasie aktywowałem zbroję.

-Ty jesteś chory!  Powinieneś się leczyć. Ona była twoją przyjaciółką a ty ją zniszczyłeś! Doprowadziłeś ją do skraju! Skatowałeś! I to niby jest miłość?!

-Jakbyś ją kochał, nie oddałbyś jej bez walki i..- chciał coś jeszcze dodać, ale uderzyłem w niego z repulsorów. Gniew jaki czułem był ogromny.  Kumulował się we mnie przez ten cały czas.

-Zabiję cię! -krzyknąłem i miałem już użyć repulsorów na co usłyszałem jej cichy głos.

-Nie rób tego. Proszę. -spojrzałem na nią i oberwałem. Ból był ogromny, przeszywał moje serce. Czy zginę?  Przeszło mi przez myśl. Komputer wariował i co chwilę zmieniał wartość kondycji baterii w zbroi. Nie mogłem się się ruszyć. Czułem, że to mój koniec.

-Kocham Cię Pepper.- powiedziałem i pogrążyłem się w ciemności. 







 

Ucieczka czy porwanie. Tragedia czy happy end. cz. 5 Wspomnienia

 Tony

     Wszedłem do sali jak tylko nam pozwolili. Jamesa puściłem pierwszego z racji bliższej relacji z matką. Widziałem jak niepewnie siada i łapie ją za rękę.

-Mój syn-wychrypiała przez zaciśnięte gardło. -Gdzie jest mój syn.

-Jestem mamusiu-powiedział do mnie James i z czułością spojrzał na Pepper.

-Ciii. Już wszystko będzie dobrze.-Powiedziała Pepper, ale w jej głosie nie było słychać nawet cienia nadziei. Poddała się, a ja jej nie uratowałem. Zawiodłem jako mężczyzna, partner i Iron Man. Mając taką moc pozwoliłem na porwanie najważniejszej osoby w moim życiu.

-Mamo uciekliśmy. Jesteśmy w szpitalu. Bezpieczni.-Szepnął James.

-Pepper?-powiedziałem delikatnie. Nie chciałem jej wystraszyć.

-Kim Pan jest?- spytała cicho patrząc na mnie przerażona. Momentalnie zastygłem w bezruchu. Nie potrafiłem powiedzieć żadnego słowa. Mój  świat runął po raz kolejny. 

-Mamo to mój ojciec. -wytłumaczył spokojnie James.

-Ty nie masz ojca. My zostaliśmy sami. Mamy tylko siebie.-mówiła z przekonaniem. Przerażenie w jej oczach kłuje moje serce. 

-Jestem twoim przyjacielem. Tony.-wytłumaczyłem najspokojniej jak tylko umiałem. Głos mi drżał niemiłosiernie. 

-Tony? Stark? -spytała a ja przytaknąłem. - Ale się zmieniłeś. Od liceum Cię nie widziałam. Co tam u Jamesa? Ożeniłeś się? Odzyskałeś Stark International? - rozgadała się przez co brakło jej tchu. 

-Tak-uśmiechnąłem się nieznacznie. -Z tobą- rzuciłem mając nadzieję, że pamięta. 

-Coś ty, nie żartuj! Kochałam się w tobie całe liceum!-zaśmiała się słabo, a ja poczułem znowu to uczucie bezradności. -Teraz jestem z Gene'm. Ale totalnie nie pamiętam naszego ślubu. -odrzekła a ja miałem ochotę krzyknąć, że żadnego ślubu z nim nie było. -Chociaż czasami śni mi się nasz ślub.- rzekła nieśmiało.

Już chciałem powiedzieć, że śni jej się wspomnienie naszego ślubu, ale wszedł lekarz i mnie zawołał.

-Podsłuchałem waszą konwersację, przepraszam. Pacjentka wciąż jest chora i mocno osłabiona. Ktoś ją mocno skatował-westchnął a na jego słowa aż ścisnąłem pięści w złości.- Ma dość spore zaniki pamięci. Może również występować zniekształcanie wydarzeń. Proszę dać jej czas. Nagłe zmiany nastroju źle wpływają na zdrowienie. 

-Dobrze Panie Doktorze.-Niechętnie przytaknąłem, bo miałem ochotę wyprostować wszystko co mówi Pepper. Już miałem wracać do Pepper, kiedy przypomniała mi się jedna rzecz.- Pańska pacjentka ma błąd w nazwisku. Powinno być Stark, nie Khan.-sprostowałem i oddaliłem się od lekarza. 

Poszedłem do pokoju Patricii. Usiadłem na krześle i obserwowałem jej spokojną twarz. Dopiero teraz mogłem zobaczyć wszystkie siniaki i zadrapania jakie zdobiły jej ciało. Nie mogłem sobie wybaczyć, że jej nie uratowałem. Jej i naszego syna. Patrząc na Jamesa wiedziałem, że łączą nas więzy krwi. 

-Tato.-usłyszałem jego cichy szept. - Musisz wracać do domu. Ja ją ochronie.-Powiedział. Przez dłuższą chwilę nie rozumiałem co on do mnie mówi. -Masz swoją rodzinę. Ja ją ochronię.-powiedział dobitnie. 

Patrzyłem na niego dłuższą chwilę. Nie docierały do mnie jego słowa. Ja ją ochronie. Dźwięczało mi w uszach. Wiedziałem, że nie da rady. Mandaryn ma niesamowitą siłę. Zwykły człowiek sobie z nim nie poradzi.

Gwałtownie wstałem przewracając krzesło. Huk przebudził śpiącą Pepper, ale poszła dalej spać. Wstchnąłem i powiedziałem:

-James, przed Gene'm muszę ochronić ją ja. Już raz zawiodłem. Więcej tego nie zrobię.Muszę ją stąd zabrać do Nowego Jorku zanim Gene ją znajdzie. - odrzekłem i usłyszałem jak ktoś wchodzi.

-Kochanie co się stało?- wbiegł Gene, a mnie aż zmroziło. 

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przewidywalność to chyba moje drugie imię 😅

Krótka notka, ale przełomowa!