piątek, 23 października 2015

Ucieczka czy porwanie. Tragedia czy happy end. cz. 3 Szpital

Tony

    Siedziałem przed komputerem wałkując nowe ulepszenia do zbroi, kiedy zobaczyłem nowego maila. Upiłem łyk whisky. Nadawca był ten sam, ale tytuł inny i to właśnie on przykuł moją uwagę. W jednej chwili przypomniałem sobie pierścionek. Wyjątkowy pierścionek dla wyjątkowej Pepper. Miał grawer w kształcie mojego repulsora z Mark 2 i inicjał mojego imienia. Wiedziałem, że on musi go mieć i mówić prawdę. 

Podniosłem się z  krzesła i uświadomiłem sobie, że pora się poradzić Jamesa, mojego wieloletniego przyjaciela. Wykręciłem numer do Rhodes'a. Odebrał po trzecim sygnale.

 -Tu pułkownik James Rhodes...

 -Rhodey mam sprawę- powiedziałem trochę żywiej niż przez ostatnie lata. Wiedziałem, że on to wychwyci i się nie zawiodłem.

-Tony coś się stało? Znowu ulepszyłeś mi zbroję? - powiedział z kpiną. Jego zbroi nie ruszałem od kilku ładnych lat, za to zbroję Rescue czasami zdarzało mi się ulepszyć. Nie wiedziałem, po co to robiłem. Czasami uspokajało mnie to, jednocześnie dobijało jeszcze bardziej. Przy dobrej whisky wolałem to niż obecność Whitney.

 -Rhodey znamy się nie od dziś i wiesz ze jest tylko jedna osoba, która potrafi przywrócić na mojej twarzy uśmiech.-powiedziałem.

 -Wspomnienia ślubu?- odpowiedział a ja zacisnąłem zęby. Po jego głosie wiedziałem, że nie potraktuje mnie poważnie. Wiedziałem też, że jest moim przyjacielem i mi pomoże. On zawsze mnie wspierał.

-Nie dziś. Po za tym wiesz jak to ostatnio się skończyło.-mruknąłem na wspomnienie ostatniego mojego wybryku. James zbierał moje flaki z betonu. Po pijaku umyśliłem sobie skok ze Stark Tower w nienaładowanej zbroi to idealny pomysł na rozładowanie emocji. -Nie dziś-powtórzyłem- Znaczy zawsze go wspominam. Jej uśmiech a po kilku miesiącach ciąża, o której nie zdążył mi powiedzieć. Ale to nie o to chodzi. Dostałem maila od pewnego chłopaka, ze zna Patricie i ze jest w szpitalu.

-Stary, proszę cię. Nie fantazjuj. Ona zaginela 16 lat temu. Ona już nie żyje. Wiesz ile czasu jej szukaliśmy. Zaginęła, ale nie byliśmy w stanie jej znaleźć ani uratować. 

-Rhodey- mruknąłem- Ten chłopak ma jej pierścionek zaręczynowy.

-Skąd wiesz? Przecież każdy mógł go znaleźć. 

-Niby tak, ale on zna grawer. Nikt o nim nie wiedział oprócz mnie i niej. Nawet Ty.- powiedziałem na jednym wdechu. -Nie wiem czy się z nim spotkać. Napisał mi, że jest w szpitalu w Londynie. To kawał drogi..

-To pewnie jakiś żart stary. Nie chce żebyś się rozczarował. Ale jeśli chcesz to leć. Ale proszę Cie, nie rób głupstw, okej?

-Jasne brachu.-powiedziałem z nadzieją. W słuchawce tylko słyszałem jego westchnięcie i wiedziałem, że przewrócił oczami. Wiedziałem, że sytuacja jest co najmniej dziwna, ale ten najważniejszy szczegół.

-Jak coś się będzie działo to dzwoń, jasne? Na razie ja się odmeldowuje. Nie rób głupstw i daj znać jak dojedziesz. -Powiedział na co ja przewróciłem oczami. Martwił się o mnie, ale nie mógł traktować mnie jak dziecko. Zachowywałem się przez ostatnie naście lat jak dzieciak i musiał mnie pilnować, ale to jest inna sytuacja.

-Dzięki, że mnie wysłuchałeś. Cześć James.

 James, James James. Powtarzałem w głowie to imię. Tak miał na imię ten chłopak. Miał imię jak mój przyjaciel. Mój i Pepper. Momentalnie się rozpłakałem. Czułem się bezsilny. W jednej chwili chciałem tam lecieć w drugiej wiedziałem, że to nie prawda i miałem ochotę coś rozwalić. Moje życie może się obrócić o 180 stopni, jeśli ten chłopak mówił prawdę. Niby nie kochałem Whitney, ale byłem z nią tyle lat, była kiedy nie było Pepper. Kochałem Pepper, ale nie miałem pojęcia czy wciąż tak było. 16 lat to szmat czasu. Zmieniłem się, ona pewnie też. 

 -Jarvis przygotuj zbroję Mark 2.
<<tak jest panie Stark.>>

James

Londyn. Szpital.

    
    Obudziły mnie czyjeś szepty. Wciąż trzymałem mamę za rękę. Dopiero po kilku mrugnięciach odzyskałem ostrość widzenia. Zobaczyłem pielęgniarkę.

-Pan powinien odpocząć...

-Nie mogę..- starałem się być spokojny. Spojrzałem na twarz matki. Była bledsza niż przed tym jak zasnąłem. Zacząłem zastanawiać się czy ona mnie zostawi. Momentalnie skrzywiłem się na tę myśl.  Pielęgniarka widząc moją minę podała mi kubeczek wody. Powiedziała, że nie pozwoli nikomu mnie w stąd wygonić, bo widzi ze bardzo zależy mi na matce. Położyłem głowę na materacu, cały czas głaszcząc dloń matki. W myślach prosiłem o cud. Bałem się, że nic się nie zmieni. Moje rozmyślania przerwało otwieranie drzwi. Podskoczyłem na krześle i z przerażeniem spojrzałem na drzwi. Przez głowę przeleciały mi czarne scenariusze, że Gene wrócił i chce dokończyć co zaczął.

 

Tony

    Wszedłem do szpitala, o którym pisał do mnie w liście. Podszedłem do recepcji tłumacząc kim jestem i kogo szukam. Nie było Patricii Potts ale Khan. Zacisnąłem pięści i poszedłem do sali. Dostałem jakiś zielony fartuszek. Po co mi to? Dobra nie ważne. Dziś może ją zobaczę. A jak nie? Czy to jest na prawdę ona? Bałem się, aż ze stresu cały się trzęsłem. Ręce pociły mi się jak nigdy.

Chwyciłem za klamkę i ją nacisnąłem. Zawahałem się i ją puściłem. wziąłem dwa głębokie wdechy. Znowu złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi. Nerwowo wszedłem do środka. Gdy zobaczyłem siedzącą postać koło łóżka chciałem się wycofać. Momentalnie ogarnął mnie lęk, wiedziałem, że to był błąd. Chłopak siedzący przy łóżku mnie zauważył, więc nie było już odwrotu. Widziałem jego przerażenie w oczach. Przez ułamek sekundy pomyślałem: mój syn

-James?-spytałem zachrypniętym głosem na co przytaknął. Przełknąłem głośno ślinę i podszedłem do niego. -Cześć.-przywitałem się na co chłopak wstał. Spojrzałem na niego po czym odwróciłem się w stronę łóżka. Serce momentalnie mi się zatrzymało.-Pepper? - poczułem w dłoni coś zimnego. Pierścionek. Momentalnie spojrzałem na wewnętrzną stronę i znalazłem grawer. Znalazłem ją.

-Panie Stark. Cieszę się, ze Pan przyjechał. - posłał mi lekki uśmiech. Wyglądał jak ja w jego wieku.

-Nie wierzę, że Pepper żyje. -popłakałem się.- Jesteś moim synem. 

 -Na to wygląda. - spojrzałem ma jego twarz.-Proszę pana,czy ja... Czy ja mogę do pana mówić tato?- spytał się. Byłem w takim szoku, że się zawiesiłem. On mnie nie znał, a już o to pyta. Czyżby miał charakter po matce? 

 -Oczywiście..-przytulam go mocno-Synku.- wzruszyłem się jeszcze bardziej. Mój syn także zaczął płakać.-Długo już tu lezy?
-Od kilku dni.. Ale.. Jest w śpiączce.-Powiedział a mnie zrobiło się słabo. Złapałem ją za rękę. Jej włosy pociemniały, skóra zbladła. Pomimo tylu lat nigdy bym jej z nikim nie pomylił.

Czułem jakby to był sen. Miałem ochotę wziąć ją w ramiona i przytulić do siebie. Poczułem ukłucie złości, że przez 16 lat nie było mnie przy niej. Byłem zły, że się poddałem, zły, że pozwoliłem aby tak to się skończyło. Kretyn, skończony kretyn. Tylko tyle mogłem o sobie powiedzieć. Ożeniłem się po raz drugi i mam córkę. Po 16 latach okazało się, że moja pierwsza żona żyje i mam syna. Myślałem, że ją kocham, chociaż jej już nie znałem. Na pewno się zmieniła. Przez cały ten czas tęskniłem za tą rudą, która zniknęła tamtego dnia. Nie wiedziałem też co ona czuje. Mogła przecież ułożyć sobie życie, chociaż wtedy nie miałaby tego pierścionka.

 -Proszę pana, znaczy ta..to. Moja mam kazała mi Cię znaleźć i powiedzieć, ze cię kocha... Ona na prawdę tęskniła..

Widziałem, że jest mu ciężko. Mnie również

-James ja wiem. Mnie też było ciężko.

-Ale nie tak jak jej! Ona przechodziła piekło. Gene ją bił, bała się. Wiesz dlaczego? Bo kochała nas, mnie i Ciebie. Kochała nas i skończyła tutaj. -westchnął- Tobie się pewnie ułożyło życie, nam nie.-rozpłakał się całkiem. Miałem wyrzuty sumienia. Chciałem go przytulić ale mnie odepchnął. - nie mam ci tego za złe, skąd miałeś wiedzieć. Kilka razy zmienialiśmy lokalizację. Wtedy nie rozumiałem, ale teraz już wiem. Ona cierpiała cholernie. 

-Zabiję gnoja.-warknąłem. Zacisnąłem dłonie a James aż się skulił. Gene zniszczył moją waleczną Pepper. Ona nigdy by się nie poddała. Ale chciała chronić nasze dziecko. Wiedziała, że Gene jest do wszystkiego zdolny. Spojrzałem ponownie na syna. Był przestraszony. Wziąłem dwa wdechy.

-Nie bój się, przepraszam. To nie czas na nerwy. Twoja mama jest w śpiączce, teraz to ona jest najważniejsza. Nim zajmę się później.- spojrzałem na łóżko- Dziękuję, że się nie poddałeś i do mnie napisałeś. Nie wierzyłem, że to może być prawda. Ludzie próbowali podszywać się pod Pepper tuż jak zaginęła. 

-Dlaczego on ją porwał? Dlaczego?

-Myślę, że duma. Zakochał się w niej w liceum. Ale ona wybrała mnie. Zaprzyjaźnili się i on myślał, że z tego może coś być. Stał się Mandarynem jednym z najpotężniejszych osób na świecie i po przegranej walce chciał sobie jakoś odkuć. -podrapałem się po karku. 

-Ale czemu jej nie wypuścił jak mu się znudziła? Dlaczego ją zniszczył?-zadawał kolejne pytania.

-Najwyraźniej jest gorszy niż się spodziewałem. -westchnąłem.- Mogłem go zabić, ale twoja matka by mi tego nie wybaczyła. Do końca wierzyła, że on nie jest zły i zapłaciła za to najwięcej.-odpowiedziałem bezradnie. Chciałem coś dodać, ale zadzwoniła moja komórka. Wyszedłem z pokoju Pepper i odebrałem:

 -Tak slucham.

-Gdzie jestes mężu? -Powiedziała swoim cukierwowym głosem.

-Za granicą. -odpowiedziałem krótko. 

-Coś się stało? Czemu nas nie wziąłeś? Może myśmy chciały jechać z tobą? -trajkotała a ja tylko westchnąłem.

-Wyjazd służbowy, nagła sprawa. 

-Kiedy wracasz?

-Nie wiem.-uciąłem krótko i szybko się rozłączyłem. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Nie w tamtej chwili.

-Druga żona?- spytał na co niechętnie przytaknąłem. Nie chciałem go okłamywać, ale wiedziałem, że nie ukryję przed nim prawdy. W jego oczach zobaczyłem ból i gniew. - Możesz już iść. 

-James o co ci chodzi?-spytałem zaskoczony.

-Spodziewałem się, że masz drugą rodzinę, ale skoro nawet nie potrafiłeś jej powiedzieć, że znalazłeś żonę to możesz już iśc. Poradzimy sobie. Nie chcę, żeby mama Cię zobaczyła. Zrani ją to. Mi dałeś nadzieję, jej już nie zranisz - powiedział i wszedł do pomieszczenia. Czułem, że miał rację, ale nie potrafiłem jej powiedzieć. Byłem rozdarty. Whitney była i chociaż nie czułem do niej miłości, to była. Pepper nie była winna, że została porwana. Bałem się, w jednej chwili poczułem, że jednym zdaniem mogę zniszczyć nie tylko swoje życie, ale i Whitney. James oczekiwał ode mnie deklaracji tu i teraz.  Nie dziwiłem mu się absolutnie, więc poszedłem za nim.

-Przepraszam, że tak wyszło...

-Wyjdź  stąd- warknął na mnie

-Proszę cię.. Kocham twoja mamę..

-Ją też, prawda? Swoją drugą żonę. Więc wyjdź. Już prawie ci uwierzyłem. Prawie! Zacząłem mówić do Ciebie tato. Czy to dla Ciebie nic nie znaczy? Za dużo sobie wyobrażałem, wiem. Mama to jedyne kogo mam. 

-To nie jest takie proste- zacząłem, ale już mnie nie słuchał. Chciałbym mu to jakoś wynagrodzić, ale wiem,  że w jeden dzień nic nie zrobię. -Minęło 16 lat. Moja żona Whitney..-chciałem coś jeszcze dodać, ale aparatura zaczęła migać i piszczeć. Nie zwiastowało to niczego dobrego.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nareszcie nowy rozdział :) udało się :D
Miał być One shot składający się z dwóch części, a tu mamy trzecią :)
Mam nadzieję, że, i tak z chęcią to czytacie :P