poniedziałek, 21 września 2015

Ucieczka czy porwanie. Tragedia czy happy end. cz1. Wypadek

 Pepper

    Wypadek.. Jedyne co czułam to ból.. Moje dziecko! Nie zdążyłam pochwalić się Tony'emu, że będzie tatą. Chciałam dotknąć brzuch, ale nie mogłam. Ból był nie do zniesienia. Gorszy do zniesienia był fakt,  że mogłam stracić moje dziecko.
Zaczęłam łkać, co również sprawiało mi niewyobrażalny ból. Ten ból sprawił, że straciłam przytomność.

     Obudziłam się w białym pomieszczeniu. Nikogo nie było, prócz Gene'a...

-Co z dzieckiem?! Gdzie jest Tony?! Co ty tu robisz?- wychrypiałam przerażona.

-Pepper, spokojnie, udało się uratować NASZE dziecko.-powiedział z naciskiem na nasze. Pokręciłam przecząco głową nie wierząc w to co słyszę. To nie było jego dziecko.

-Jak to nasze? Gene, co ty gadasz?-wychrypiałam przez zaciśnięte gardło. 

-Od dziś wychowujemy je razem, spróbuj coś wypaplać lekarzom, a stracisz dziecko i męża.- Skierował się w stronę drzwi po czym się odwrócił. -A i od dziś jesteś Khan.-powiedział i wyszedł. Mogłabym przysiąc, że na jego twarzy widziałam uśmiech satysfakcji. 

-Ale...-rozpłakałam się. Gdzie jest Tony. Gdzie ja jestem? Co się stało?- Pytałam siebie w myślach. Długo się nie zastanawiałam, bo zasnęła.


  6 lat później

     W domu panowała kompletna cisza. Czasami James odezwał się do jakieś zabawki. Gene'a nie było. Miałam chwilę spokoju chociaż niedługo. Gene co jakiś czas wracał sprawdzać czy aby na pewno nie uciekłam. Pod postacią Mandaryna wpadał do domu z zaskoczenia. Nigdy nie mogłam być pewna, że akurat nie wejdzie. Każdy szelest powodował we mnie lęk i spięcie. Bałam się o moje dziecko. Głęboko liczyłam, że Tony jest bezpieczny i Gene nie użyje na nim swoich wszystkich pierścieni.

-Mamusiu..-usłyszałam nagle i aż się wzdrygnęłam.

-Tak James?- spytałam i uklęknęłam do synka.

-Mogę pójść na dwór? Tata nie chce mi pozwolić..-powiedział a mnie zebrały się łzy w oczach. Gene karał go bo za bardzo przypominał Tony'ego. To on powinien go wychowywać. To on powinien być jego tatą. Miałam ochotę krzyczeć, że to nie jest jego ojciec, że zostałam porwana, ale wiedziałam, że nie zrozumie. James był jeszcze za mały. Zaczęłam płakać z bezsilności. Mój synek nie wiedział co się dzieje.
 
-Skarbie, ja.. Ja muszę ci coś powiedzieć, ale nie tutaj dobrze? Za chwile skończę obierać ziemniaki na obiad i pójdziemy na spacerek dobrze?-powiedziałam z nadzieją, że będę mieć chwilę sam na sam z synem.

-Dobrze mamusiu.. A czy tatuś może isć z nami?-spytał i spojrzał na mnie z nadzieją. Wbił we mnie swoje błękitne spojrzenie. Momentalnie wybuchnęłam płaczem.

-Mamusiu czemu places?-zaseplenił, co jeszcze mu się czasem zdarzało.

-Bo ja... Nie ważne synku.. Idź się przygotuj.. Albo chodź już teraz na spacerek.

-Dobze mamusiu, ale nie placz  dobze?

-Dobrze synku. -przytuliłam go.

Wyszliśmy razem na spacer. Trzymałam go za rękę. Wiem, ze ma dopiero niespełna 6 lat i może nie zrozumieć co do niego mówię, ale chce żeby wiedział. Już teraz przejawia cechy Tony'ego, wiec myślę, ze coś z tego zrozumie. Jest bystry a z czasem dostrzeże fakt, że nie jest ani do mnie, ani do Gene'a podobny.

-Mogę na plac zabaw?-spytał i spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi tęczówkami. Utonęłam w nich nie raz a teraz gdy na nie patrze, zamiast radości dają mi smutek, chociaż życie James'a jest dla mnie jak cud. Dzięki niemu jeszcze się nie poddałam.

-Mamusiu, ja nie pójdę, ale nie plac.. Plose..-uśmiechnął się do mnie jak jego ojciec. Robi to w ten sam sposób gdy zawsze coś mnie dręczyło albo było mi smutno.

-Synku, nic się nie dzieje, po prostu...-zacięłam się, gdy usłyszałam jego głos.

-Wyszliście beze mnie?-poczułam jego ręce obejmujące mnie od tyłu. Wzdrygnęłam się, to przez te odraze i niechec do niego i do siebie.-Nie uciekniecie mi- wyszeptał mi do ucha. Po czym dodał-Wiem co kombinujesz Pepper. Nawet nie próbuj.

Przez 4 lata udawałam jego małżonkę, tylko dlatego ze bałam się o James'a, którego kocham nad życie. Wiedziałam, ze kiedyś pozna swojego ojca, a te cenę ja przepłacę życiem. Dla mnie moje życie się skończyło się tego feralnego dnia. Dnia wypadku spowodowanego przez Mandaryna. Porwał mnie w taki sam sposób jak tatę Tony'ego tylko że w moim przypadku ja jechałam taksówką. Nie chciałam myśleć co stało się z taksówkarzem.


10 lat później.

    Nadszedł dzień 16 urodziny mojego syna, tylko mojego syna. Uświadomiłam sobie jak bardzo przypomina swojego ojca w wyglądzie i charakterze. Nadszedł dzień kiedy zrozumiałam, że jest gotowy na poznanie swojego prawdziwego ojca. Wiedziałam, że jest już na tyle silny by sobie poradzić. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Psychicznie Gene zabił mnie 16 lat.

    Wiele razy próbowałam powiedzieć Jamesowi kim tak na prawdę jest. Dopytywał mnie dlaczego nie jest podobny do Gene'a, po kim ma zdolności, gdzie są jego przodkowie. Za każdym razem znajdywałam jakąś bajeczkę, ale po tylu latach zaczęłam się gubić.

 -James.. Wszystkiego najlepszego.!-wręczyłam mu delikatne pudełeczko. Oddałam mu jedyną rzecz, która przetrwała po Tony'm. Był to mój pierścionek zaręczynowy z którym się nie rozstawałam. Po wewnętrznej stronie wygrawerowany charakterystyczny trójkąt jak w zbroi Mark 2 z literką T w środku. Wiedziałam, że nie jest to prezent dla 16 latka, ale wiedziałam, że on pomoże mu znaleźć Tony'ego.

-Mamo.. Mam 16 lat..

-Wiem synku, ale kocham cie...-uścisnęłam go.

-Mamo, dlaczego taty nie ma?
-Ja.. Ja..-zaczęłam totalnie sie rozklejając. Znowu spojrzalam w błękit jego oczu i przypomniała mi się chwila poznania Tony'ego. W szkole na dachu.
-Mamo nie płacz..-powiedział-Tata znowu cię.. Zdradził?-spytał. 

James myślał, że płakałam po każdej zdradzie Gene'a. Płakałam z bezsilności i swojego tragicznego położenia. Gene mnie zdradzał. Robił to od kilku dobrych lat, odkąd mu się znudziłam. Jestem tu tylko dlatego ze boi się bym wróciła z powrotem. Boi się ze go zamkną. Choć i tak mogły uciec.

-Synku, to nie tak.. Ja twojego ojca, znaczy Gene'a nie kocham i nie kochałam...-rozkleiłam się i zaczęłam wyć z rozpaczy. Widziałam, że mój syn powoli analizuje każde moje słowo.-Chciałam ci powiedzieć wcześniej, ale.. -wzięłam głęboki wdech- Ty nie jesteś jego synem... Twoim ojcem jest moj mąż... Znaczy Tony Stark...Iron Man... 

-Mamo zdradziłaś tatę? Jak mogłaś...-już chciał mnie uderzyć. Wymierzyć policzek, ale się powstrzymał. To byl pierwszy jego taki wybryk. A to wszystko przez Gene'a. James widział jak mnie bil za niedoprasiwanie jego koszuli.

-To nie tak... On mnie porwał jak byłam z tobą w ciąży.. Prawie cię straciłam.. Ja..

-Kłamiesz mamo, kłamiesz- jego ręka znowu się podnosiła.

-Nie kłamię.. Myślisz ze po kim masz błękitne tęczówki i inteligencje?.. Na pewno nie po mnie..
Gene mnie porwał a wcześniej doprowadził do wypadku.-odrzekłam po czym dodałam szeptem-W pudełku jest moja jedyna pamiątka po twoim ojcu. Ona pomoże Ci go odnaleźć.

-Dlaczego nie odeszłaś? Czemu mówisz mi to dpiero teraz? Czemu dawałaś sie tak traktowac?-spytał zszokowany. 

-Nie chcialam Cię stracić i Tony'ego też.. Was obu.. Groził, że jak ktoś się o tym dowie, nawet Ty to mnie zabije, Tony'ego i Ciebie. On jest Mandarynem, jest potężny. Wiem, że Tony dałby sobie z nim radę, ale Gene jest przebiegły i gra nieczysto-wyjaśniłam.- Wiem, że teraz dużo ryzykuję, ale ja już nie mam siły. Ucieknij proszę i znajdź Starka. Mieszka pewnie w Nowym Jorku. Jeśli ci nie uwierzy pokaż mu to co Ci dałam. Powiedz mu, że bardzo go kocham...

-Mamo, przepraszam.. Nie chciałem -zaczął płakać.

-Proszę ucieknij zajmę się Gene'm, ale obiecaj, że poszukasz Starka. Jeśli Ci nie uwirzy znajdź mojego ojca Virgila Pottsa.


-Ale mamo.. Nie pozwolę...

- Synku masz jeszcze tyle życia przed sobą...

Nagle usłyszeliśmy klucze w zamku.

-Gene idzie.. Udawaj ze nic ci nie mówiłam, proszę... Ciesz się dniem..-posłałam mu pokrzepiający uśmiech pełen bólu...

-Jestem!-usłyszałam z korytarza i przez chwilę nie wiedziałam co mam zrobić.

-Dzień dobry Gene...-ukłoniłam się jak pokorna służka, Nie chciałam, aby jakikolwiek mój błąd zniszczył mój najpiękniejszy dzień

-Jest obiad?

-Nie, nie ma , przepraszam... Ja.. Świętowałam urodziny syna..-mówię z pokorą. Cały czas jestem na siebie zła. Ale nie pozwolę skrzywdzić mojego synka. 

-Wiesz, że spotka Cię kara! Marsz do kuchni! Nie będę otrzymywać darmozjadów! A ty do pokoju uczyć się!

-Nie!-sprzeciwił się James. Spojrzałam na niego przerażona. Nie do końca wiedział co robi. 

-Coś ty powiedział?!- wydarł się na niego Gene. 

-Powiedziałem nie.. I moja mama tez nie będzie ci gotować. Poproś swoje dziwki a nam daj spokój. Mam już dosyć  tego jak traktujesz mamę! -James nie panował nad swoją złością. Był porywczy jak Tony.

-Chyba się przesłyszałem.. Wracaj do pokoju. Nie denerwuj mnie smarkaczu!-Gene gotował się ze złości to był pierwszy raz jak James się postawił, mimo że zawsze był po mojej stronie nigdy nie nakręcał Gene'a do dalszej awantury. 

-Kochanie proszę.. Proszę- powiedziałam cicho. Nie miałam siły, byłam wykończona tym ciągłym udawaniem. Czułam, że informacje, które powiedziałam James'owi były za trudne. Jego wiek nie pomagał w zrozumieniu sytuacji. Myślałam, że jest już na tyle dorosły, że sobie z tym poradzi.  

 -Mamo... 

- Synku proszę...

-Dobrze mamo..-dał za wygraną, ale wiedziałam za to, że Gene teraz nie odpuści.

- Powiedziałaś mu coś! Nakłamałaś jak bezczelna dziwka! Nie ma tu miejsca dla takich jak ty! 

-Nic.. Gene.. Proszę-  oberwałam kilka razy z pięści w brzuch. Momentalnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Złapałam się za brzuch i się skuliłam. Zaczęłam kasłać krwią. Metaliczny posmak w ustach nie był niczym nowym, ale pierwszy raz w takiej ilości.
-Teraz czas na twojego synalka!-darł się, a ja czułam, że zawiodłam.
-Gene nie!-Krzyknęłam ostatnimi siłami.-Masz mnie! Nie krzywdź mojego syna.-powiedziałam zagradzając mu drogę do Jamesa.-

 -Jesteś taka słaba.. Co na w tobie widziałem.-splunął prosto w moją stronę. Poniżał mnie na każdym kroku.-Odsuń się albo zginiesz..-już miałam oberwać po raz kolejny na co odruchowo się skuliłam, ale coś go powstrzymało.

-Zostaw ją.. Jak mogłeś! A ja myślałem,  że jesteś moim ojcem. Mam dzis urodziny gnido a ty jedyne co potrafisz to znęcać nad moją matką!


-Jak ty sie do ojca zwracasz? Niewychowany i bezczelny gówniarz. 

-Do ojca? Do ojca, który katuje moja matkę? Czemu nie pozwolisz jej odejść.. Boisz się? No właśnie boisz...czego? Powiesz mi?-sprowokował go po czym dodał -wychodzimy z mamą.-podał mi rękę. Podniosłam się, ale stałam bardzo chwiejnie.

-po moim trupie!-założył na palec jeden z pierścieni. Chciał zaatakować ale nie mógł. Coś nas broniło.

Czyżby... 

-James...

-Mamo co się dzieje?

-Nie wiem to pewnie.. -chciałam coś powiedzieć, ale poczułam jak mnie ciągnie mnie za sobą. Chciał uciec ze mną, ale go spowalniałam. Puściłam jego rękę i kazałam mu biec. Z trudem mnie opuścił, ale obiecał, że po mnie wróci. Z tą myślą poddałam się karze i zostałam sama z katem

 

~~~~~~~~~~~~~
Witam.  To wlasnie jest 1 część nowego One shota.
Zapraszam do czytania i oczywiście komentowania.